Jeszcze w kawowym miescie, czekajac na autobus, czytalam Pamietac by pamietac Millera- gdzie pisze, ze najciekawszych ludzi spotyka sie przypadkiem, bez umawiania i planowania. A godzine pozniej rozmawialam po polsku z Wietnamczykiem, w autobusie, gdzie bylam jedyna turystka. A jak dodam, ze od poczatku wyprawy rozmawialam moze 2 razy po polsku, to dodaje nieco szalenstwa do calego spotkania...
Na plaze przyjechalam tylko na chwile, zeby przesiasc sie w nocny autobus do Hoi An. Nha Trang wydaje sie sympatyczne, przygotowane dla turystow, choc dosc ciche (byc moze bylam w spokojniejszej czesci)
Nocna podroz autobusem- lezanka byla istna komedia! I to nie za sprawa niezorganizowania Wietnamczykow, jak moznaby sie domyslac. Trzygodzinny teatr na dobranoc zafundowal mi Kanadyjczyk, majacy miejsce przede mna, istnie niezadowolony ze wszytkiego, zmieniajacy 5razy lozko, zeby na koniec wyladowac w tym poczatkowym. Ubaw straszny!