Po pierwszym tygodniu pobytu tutaj czułam się dobrze, bo wiedziałam już jak dojść na targ i gdzie kupić ananasa.
Po pierwszym miesiącu tutaj, czułam się jak u siebie i mogłam oprowadzać nową wolontariuszkę, pokazując, gdzie kupować owoce, sok z trzciny cukrowej, pączki i kawę. Wiedziałam jaki jest rytm wioski i przestały mnie dziwić spóźnienia czy odpowiedzi ‘yes, yes’, które wcale nie znaczą ‘tak’
Teraz, gdy wracam z Phnom Penh, mówię, że jestem w domu. Znam po imieniu prawie wszystkie dzieci. Spędzam z nimi dużo czasu nie tylko na grach i zabawach, ale też w ich domach, pomagając wieczorem odrabiać zadania domowe, czytając książkę, albo oglądając razem gwiazdy. Na śniadanie jem ryż i mi smakuje. Znam praktycznie wszystkie stoiska na targowisku, wiem, jaka jest cena za kilogram mango i którą panią poprosić, żeby popilnowała mi roweru, podczas zakupów.
Pewnie za kilka miesięcy wiedziałbym jeszcze więcej, jeździła motocyklem, kto wie…
Niestety, już powoli zaczynam czuć, że zbliża się czas, gdy będę musiała to moje miejsce opuścić i jechać dalej. Nie myślałam, że tak przywiążę się do wszystkiego, czego tu doświadczam. Ba! Po pierwszych dniach byłam nawet mało pozytywnie nastawiona, a to zdarza mi się rzadko. A teraz, gdy zaczynam planować dalszą podróż staram się ją tak ułożyć, by jeszcze wracając przyjechać tutaj, chociaż na jeden wspólny obiad o 11.30
Gdy myślę o tych pierwszych dniach, moich rozterkach, uwagach, wydają mi się teraz śmieszne! Nie, nie dostaje się malarii od pierwszego ukąszenia komara, nie trzeba myć zębów wodą butelkowaną, można jeść ryż do 3 razy dziennie i się nie przejeść. Trzeba tylko się o tworzyć, chcieć i spróbować. To łatwe!
Wczoraj przygotowaliśmy dla dzieci dzień piękności i mimo, że domyślnie był on skierowany do dziewczyn, chłopcy zaskoczyli nas, gdy na koniec też korzystali ze stacji z makeup’em, smarując się rożami ile można. Było kolorowo, radośnie i inaczej. Sami zobaczcie, jakie są trendy wiosna 2012 w Kambodży…