Zapadła cisza w naszej wiosce. Lubię tę ciszę, bo jest ona tak rzadka tutaj, że wydaje się wręcz niemożliwa.
Dzieci idą spać, a ja mam chwilę dla siebie, na balkonie. Gdzieś z dala dobiega muzyka- chyba świętowanie Chińskiego Nowego Roku. Ja świętuję przy paczce ciasteczek Oreo, skrupulatnie wyliczanych, bo kupić je można tylko w Phnom Penh, a bywam tam średnio raz na tydzień.
W związku z wolnymi dniami, trwają u nas ostatnio odwiedziny. Przyjeżdżają ciotki, rodzeństwo, czasami rodzice.
Jak takie odwiedziny wyglądają? Przy bramie wjazdowej jest mały pokoik spotkań, gdzie dzieci i rodzina mogą usiąść i porozmawiać. Wizyty te trwają raczej krótko, godzinę, może półtorej. Obserwuję często zachowania dzieci i odwiedzających. Szczerze muszę stwierdzić, że nie zawsze jest dużo radości, jak mogłoby się wydawać, chociaż trudno generalizować. Zdziwił mnie na przykład chłopak, którego rodzina przyjechała, a on tylko się przywitał, zostawił z siostrami i obserwował z daleka, rozmawiając z kolegami.
Z drugiej strony, mała Srey Ka wręcz zarażała radością po odwiedzinach ciotki. Wzruszyła mnie, gdy przybiegła do mnie z małym zawiniątkiem liści bananowca. ‘Teacher- eat!’ Nie pomogło, że dziękuję, ze to dla niej specjalnie przynieśli, ze nie mogę…. Piękna jest ta chęć dzielenia się, tym, czego te dzieci nie mają, albo mają tak mało. Raczej się nie wzruszam, ale ta chwila na długo zostanie mi w pamięci.
Już prawie dwa miesiące mojego pobytu tutaj mijają. Szkoda, że tak szybko. Z duża niechęcią wyciągam przewodniki, żeby zacząć planować dalszą podróż. Pierwsze doznania, gdy przyjechałam tutaj, to dzieci przytulające mnie i traktujące, jakby znały mnie od dawna. Ale mogłam tylko mówić o ogóle, o dzieciach. A teraz- mogę powiedzieć o każdym (prawie) z osobna, jak ma na imię, co lubi, jak się zachowuje. Nie dziwi mnie Paly, który na lekcji potrafi wpatrywać się cały czas w jeden punkt, nie uważać, wydawać dziwne dzwięki, a innego dnia przyjść z uśmiechem, takim prawdziwym, mimo że chwilowym. Albo trzyletni krzykacz Ratana, który, gdy coś nie jest tak, jak on chce, płacze tak, że w Phnom Penh słychać.
Wiem, dobrze, które dziewczynki to księżniczki, a które są twarde i nie płaczą. Trochę o nich wiem, choć jeszcze mało. Nie wiem, co myślą i skąd, często dziwne, ich zachowania. Nie chcę zresztą rozpisywać się o ich przeszłości, bo nie o to chodzi. Ważne, że każdego dnia czuję się bardziej z nimi związana. Dzisiaj na przykład, dwie piętnastolatki opowiadały mi, jak bardzo lubią rap koreański i że najchętniej przeprowadziłyby się do Korei, bo one się zakochały w koreańskich chłopakach. Fajne, nie?
Znalazłam też szkołę tańca Hip Hop, dla jednego, z chłopaków. Ma piętnaście lat i naprawdę dobrze tańczy. Zajęcia tutaj niedaleko prowadzi około trzydziestoletnia, duża (a to rzadkość w Kambodży) dziewczyna i zaprasza go chętnie. Moje zadanie- przekonać dyrektora tradycjonalistę, żeby pozwolił chodzić na zajęcia przy muzyce umcy- umcy, prowadzone przez dziewczynę z tatuażami i kolczykami w brodzie. Łatwe, nie?
Ktoś pali plastik. Uciekam z balkonu, trzymajcie się ciepło!