Trudno nie zauważyć, że istnieją.
Wczoraj byłam w szpitalu. A raczej w dwóch. Koleżanka chciała upewnić się, że nie zakaziła jej się rana. Pojechałyśmy więc do tutejszej kliniki- Nie mam zdjęć i może i dobrze, bo to rzeczywiście było przykro oglądać. Zobaczyłam to, czego niestety się spodziewałam- brud, brak sprzętów, odpadające tynki, krew po poprzednich pacjentach na podłodze, mrówki wkoło. Pacjenci grający w karty i uśmiechnięty lekarz. Nie zadał jednego pytania, oglądnął i przyniósł paczkę leków (taki standardowy pakiet dostarczany przez WorldVision) . Ja przy okazji pokazałam mu poparzenie na nodze (schodziłam z motocykla i trochę się sparzyłam o rurę wydechową- dość standardowe wśród nowicjuszy, takich jak ja;) ) Oglądnął, przyniósł paczkę leków. Na poparzenie i ukłucie komara takie same leki- paracetamol i coś na zatrucie.
Leki leżą w paczuszce dalej, a my pojechałyśmy do prywatnego szpitala w Phnom Penh.
I to jest właśnie ten drugi świat. Swiat obcokrajowców mieszkających na stałe w Kambodży i Kmerów, ale tylko tych jeżdżących Lexusami. Świat czysty, piękny i profesjonalny. Uczucie, jakby przybyć do Sheratona. Nie można tego osądzać, ale można łatwo zauważyć, że są kraje, gdzie człowiek jest wart mniej lub więcej.
Nasza wioska nazywa się Sensok- czyli radość. Wiecie jak powstała? Sześć lat temu, przeprowadzono tutaj ludzi mieszkających w starym zrujnowanym budynku w Phnom Penh. Dano im kawałek ziemi, niektórym zbudowano nawet domy. Piękny gest!
Wiecie, gdzie znajdował się ten zrujnowany budynek? Dość blisko centrum, w atrakcyjnej lokalizacji, a zanim wszyscy zgodzili się na taką przeprowadzkę, wybuchł pożar i potem już łatwiej było podjąć decyzję. Radość- ktoś chciał im pomóc i zaoferował nowe domy. W miejscu ruiny jeszcze nic się nie wybudowało, bo przyszedł kryzys, ale projekt już istnieje.
Żeby jednak radośniej zakończyć – kilka zdjęć z małej wyprawy na basen i z kolorowania „jak dorosnę, chcę zostać..”