8.10 podjeżdża pod mój hostel Kissej. Ja 10 minut czekania poświęciłam na pogawędki z panami tuk tukowcami, łamaną angielszczyzną i khmerskim.
Wskakuję więc na motor, spodziewałam się, że będziemy jeździć tuk tukiem, dlatego jestem tym milej zaskoczona. Teraz naprawdę poczuję wiatr we włosach!
Zwiedzamy główne miejsca turystyczne, o których nie będę się rozpisywać, bo wielu podróżników robiło to przede mną. I tutaj muszę Was przeprosić za małą ilość zdjęć, ale jakoś zamiast na zdjęciach chcę się skupić na rozmowie, oglądaniu. Kissej jest strasznie pozytywną osobą, bardzo otwartą i chętną do rozmowy. Bez problemu odpowiada na moje pytania, ale tez zadaje wiele odnośnie naszej kultury. Bardzo chciałaby wyjechać na studia dyplomowe za granicę. A do tego wróżka przepowiedziała jej, że w 2012 spotka swoją miłość, więc już czeka na dzisiejsze odliczanie!
Jemy oczywiście na targu, oczywiście noodle ryżowe i desery. Kissej uczy mnie składać płatki kwiatów lotosu, tak jak robią to Khmerzy, składając je buddzie.
Odwiedzamy tez Diamond Island- takie dziwne miejsce przygotowywane pod centrum rozrywki i drogich domów , a teraz bardzo puste i wyludnione. To tutaj, na moście w 2010 roku podczas Water Festival zginęło ponad 350 osób.
O godzinie 11 kończymy już naszą wyprawę i Kissej odstawia mnie w hotelu. To była bardzo miła wycieczka. Ja za to postanawiam teraz połazić, bo to lubię chyba najbardziej. Od punktu do punktu, od targu do świątyni, zataczam ogromną pętlę wkoło miasta, przysiadając na krótką przerwę na ławkach przy rzece. Akurat rybacy zatrzymują się swoimi misternymi łódkami. Oglądam ich pracę i radość ich dzieci z możliwości wyjścia na ląd. W końcu, koło 18 wracam do hotelu, padnięta ale zadowolona. I odbieram telefon, Kissej zaprasza mnie na imprezę Uti- Niemki, która pracuje u nas w ośrodku, ale mieszka w Phnom Penh. Z tego co rozumiem, idziemy do Konsulatu Niemieckiego na imprezę, potem na kolację do Koreańskiej knajpy a potem do baru. I za godzinę mam być gotowa.
Kurcze, cos mi to się dziwne wydaje- Niemcy- zaproszenie na ostatnią chwilę ?! I w co ja się mam ubrać, jeśli w mojej torbie są tylko tshirty? No trudno, wezmę ich słowiańską nonszalancją, jak pisał Mrożek w Monalizie Clavier. Będę pewna siebie i stworzę image Polki- pracującej. Dam radę.
Tym razem na Kissej czekam 40 minut (punktualność to nie jest mocna strona Khmerów), znowu przekonując panów z tuk tuków, że ktoś mnie odbierze. Szybko też okazuje się, że moje przeczucie co do zaproszenia było prawdziwe- Konsulat jest tylko naszym miejscem spotkania z resztą…
I tak spędzam wieczór sylwestrowy w towarzystwie dopiero mi poznanych osób, Niemki, Koreańczyka, Szwajcara i dwóch dziewczyn z Kambodży.
Jemy kolację w koreańskiej restauracji, idziemy do baru z muzyką na żywo, a potem do jeszcze dwóch kolejnych, te już bardziej przypominają dyskoteki z elektroniczną muzyką i nie do końca mnie przekonują, mimo, że jedno z tych miejsc- z basenem i leżakami wygląda jak z filmów.
Mała anegdota z tego wieczoru:
W jednym barze jest również 6letni chłopczyk, mówię do Uti-
-Patrz, ja musiałam czekać, aż będę mieć 18 lat, żeby być w takim miejscu.
-A ja 56- odpowiada mi Uti.
Bo to chyba fajne w mieszkaniu w innej kulturze- poznajesz ludzi, którzy w innych okolicznościach na pewno nie stanęliby na Twojej drodze. Zmieniasz się.
A Kissej- ona ma 25 lat i to był jej pierwszy raz w barze, dyskotece, ale o tym przy innym temacie.
Życzę Wam wiele radości w 2012 roku, wywróżonej z kart, gwiazd- nieważne- najważniejsze, żeby prawdziwej!