Dziś to ja czuję się jak dzieciak! Od wczoraj jestem już spakowana, bo przecież ten weekend spędzam w mieście! Hasło na te dwa dni to „zero ryżu!”
Zaraz koło hotelu zjadam kluchę na parze, z mięsem- smaczna, jak się później dowiem- najbardziej znane miejsce w mieście. Jest tu też pełno restauracji na plastikowych krzesełkach, spaceruję, zaglądam kucharzom przez ramię. Wreszcie upewniające się, ze mają noodle
Nie, nie ryż, noodle proszę”
zasiadam. I tak mam czas pooglądać sobie życie, wsłuchać się w warkot motorków, podumać. Jestem jedyną turystką stołującą się tutaj i to mnie bardzo dziwi. Przede mną odbywa się teatr wieczorny- kulinarny, oświetlany co chwilę ogniem jednego z wielu wooków wystawionych przy ulicy.
Dziwne uczucie, jestem w mieście, które znam, ale tylko zza szyby samochodu. Teraz wreszcie będę mogła przejść ulicami, które tak mnie fascynowały, poczuć zapachy, pozaglądać tu i tam, potknąć się o wielkie krawężniki. Ale radość!
Umawiam się również z Kissej, dziewczyną, która kiedyś pracowała w naszej wiosce, powiedziała, że oprowadzi mnie po mieście jutro. Wiecie jaką godzinę proponuje? Ósmą rano! Przestawiam więc budzik z 5.30 na 6.30, i powoli, zwiedzając jeszcze uliczki w koło idę spać.