Wiecie jak wygląda mój dzień? Wstaję o 5 (!) rano, budzi mnie głośna muzyka- wtedy jest gimnastyka, niestety niedaleko mojego okna. Repertuar już znam na pamięć, pierwsza piosenka i moje czarne myśli, jeszcze ciemno, czemu, czemu? No cóż, ktoś musi przypilnować, żeby słońce wstało!
Słońce wstaje koło 5.30, ale wtedy to my już jesteśmy wygimnastykowani i prawie gotowi do śniadania! Może nie zawsze JESTEŚMY, ale na pewno dzieciaki SĄ, bo ja czasem sobie robie wolne.
6.35 odjeżdża autobus do szkoły, a ja zaczynam pierwszą lekcję angielskiego. O 7.30 jestem już po i mam czas na inne zadania. Czasami to są lekcje rysunku, czasami sprzątanie, porządkowanie biblioteki, przygotowanie do zajęć. A od dzisiaj również pomoc w kuchni.
Bo z paniami kucharkami to jest tak. Od dawna chciałam, żeby mnie polubiły, żeby coś pokazały, opowiedziały, ale one okazały się raczej mało przystępne. Więc kręciłam się tam w koło, chwaliłam, że smaczne (czasami trochę kłamałam) -one nic. Nauczyłam się miłych słówek po khmersku, uśmiechałam -one nic. Zaczęłam nawet jeść chilli- (obcokrajowiec, co lubi ich ostre czerwone chilli to raczej rzadkość)- one nic. Bez uśmiechu, bez chęci porozmawiania, wydzielały tylko miski ryżu.
Kurcze, dziś więc weszłam trochę na siłę w to ich królestwo Wykorzystałam, że był ktoś mówiący po angielsku –zapytaj, czy mogę pomóc- i dostałam czosnek do obierania. To już coś- już kucałam z nimi w jednym kole, to chyba jakaś akceptacja! A ile to czosnku trzeba obrać, dla prawie 200 osób! (100 dzieciaków w ośrodku, 35 pracowników i obiad dla 50 dzieci z wioski obok- dowożony do szkoły)
Cała kuchnia urządzona jest na dworze, pod dachem. Gotuje się w wielkich garach na węglu drzewnym- jest to bardzo popularna ‘kuchenka’ w całej Kambodży. Kroić ,siekać ,obierać panie bardzo lubią na ziemi, siedząc na takich malutkich drewnianych taboretach. W przypadku mojego wzrostu- bardzo niewygodna sprawa. Operują wielkimi nożami, czy wręcz tasakami, zwinnie, to trzeba im przyznać. Do kuchni każdy może wejść, pokręcić się, podgryźć przypalonego ryżu. Dzieci małe i duże, psy, koty…
Dziesięcioletnia dziewczynka też akurat pomagała przy krojeniu (po czosnku nadeszły ogórki), ale tutaj tasak już nie był tak zwinnie operowany, a ponieważ współdzieliłyśmy deskę, to musiałam bardzo uważać, bo widać, że tasak jej ciążył.
Niestety, moja kolejna lekcja nauki komputera zaraz się zaczynała, więc musiałam grzecznie podziękować i nie mogłam podglądać całego procesu gotowania. Fajne to było, obiecałam, że jutro wrócę, niech już ostrzą noże!
A teraz siedzę na werandzie, jest wieczór, cykady mi przygrywają, jem pysznego ananasa i myślę, że dobrze mi tu. Te przyjemności potrafią mi sprawić dużo radości. A wtedy wiem, że tą radość potrafię przekazywać dalej. I to się liczy!
Życzę Wam też takiej chwili spokoju w tym świątecznym tygodniu!