Dotarła do mnie informacja, że pierwsza paczka już zapakowana! Agata, bardzo dziękuję i badzo się cieszę, a jeżeli ktoś jeszcze chciałby przesłac trochę słodyczy, kredek, albo tylko kartkę z pozdrowieniami ze swojego miasta, to chętnie udostępnię adres. W zamian obiecuję dokładnie 100 szczerych usmiechów!
Może to już czas, aby opisac trochę miejsce, w którym jestem. Dom dziecka istnieje już od 7 lat, ale od 3 mieszka tu setka dzieciaków w wieku od 0,5 do 19 lat. Mieszkają w 8 domach, a każdy z domów zajmuje się jeden opiekun, lub małżeństwo. Do nich dzieci mówią 'mami' i 'daddy'...
W tej 'wiosce dziecięcej' jest również kuchnia, która codziennie gotuje 45kg ryżu, kilka klas, miejsce dla wolontariuszy. Dzieci codziennie dojezdzają autobusem do szkoły, do wioski zaraz obok.
Ponieważ jednak większośc z nich nie chodziła nigdy do szkoły, a tutaj trafili mając np 13 lat, teraz, czasami razem z 5latkami uczą się pisać i czytać na dodatkowych zajęciach.
Często dziwiło mnie, że prosząc ich o przetłumaczenie z angielskiego na khmerski nie do końca potrafili mi pomóc. Ostatnio poprosiłam jednego z uczniów, aby napisał po khmersku jedno słowo. Dopiero, gdy zobaczyłam, jak cała klasa wspólnie sylabuje jedno slowo, zrozumiałam, że jeszcze wiele muszę się nauczyć i wiele zrozumieć, zanim naprawdę będę ich mogła czegoś nauczyć.
Ich historia, choć mi nieznana, wypisana jest na twarzy, w bliznach, wzroku i zachowaniu. Wiele ma problemy z koncentracją, a wszystkie potrzebują dużo czasu, serca i bliskości innych. To tutaj moje głowne zadanie, czasami naprawdę trudne..