Sajgon jest ruchliwy, szybki i dużo tu motocykli. Jechałam tutaj nie wiedząc, czego się spodziewać- słyszałam dobre i złe opinie. Mnie przywitał miło, z uśmiechem i pomocną dłonią swoich mieszkańców.
Wymieniłam 60usd i stałam się milionerką w tym socjalistycznym kraju. Czerwone flagi państwowe i propagandowe plakaty są tu wszędzie. Tak samo jak dobre samochody, drapacze chmur i sklepy wszystkich zachodnich marek. Ale folwark zwierzęcy Orwella jest tu podobno książką zabronioną.
Spędziłam w Sajgonie trzy ciekawe dni, chodząc, pijąc kawę na mini krzesełkach, zwiedzając z mapą tyle miasta, ile miałam siły przejść.
Co zapadło mi w pamięć- czyste ulice (oj, jaki to miły widok i odmienny od Kambodzy) wśród wysokich biurowców, ciekawe pagody w Chinatown i muzeum wojny.
Hotel- Kim’s place 6usd łóżko w pokoju wieloosobowym (ze sniadaniem) na ulicy Phnam Ngu Lao jest tysiac guest housów z podobnymi cenami
Jedzenie na ulicy- 20-40tys (1-2usd)
Piwo na mini krzesełkach 10tys (0,5usd)
Wstęp do muzeum 10tys
Autobus do China Town 4tys- nr 11 spod targu Benh Thanh